Okładka zajumana ze strony wydawnictwa Czarne |
Lata 80. w ZSRR były okresem
powolnego upadku bardziej wówczas smutnego niż strasznego sowieckiego imperium.
Wszechobecne w społeczeństwie poczucie beznadziei w połączeniu z fatalnym
stanem gospodarki, utajnianą wojną afgańską i powoli wymierającym komitetem
centralnym partii stały się tłem dla opóźnionej o co najmniej kilkanaście lat
rewolucji muzycznej. Kino, Grażdanska Oborona, Akwarium to teraz klasycy
rosyjskiego (radzieckiego?) rocka. O ich początkach - a czasami końcach –
opowiada w książce „Oczami radzieckiej zabawki” Konstanty Usenko.
Kiedy usłyszałem, że Czarne ma wydać
książkę o rosyjskojęzycznej muzyce lat 80. i 90., z radości otworzyłem
Szampanskoje Igristoje. Choć urodziłem się i wychowałem w Polsce, od pierwszego
spotkania kilka lat temu z utworami Wiktora Coja i grupy Kino właściwie nie słucham niczego
poza rosyjskim rockiem, zaś biografie twórców z tego okresu znam na pamięć.
Jak wrażenia z lektury? Jest lepiej niż sobie
wyobrażałem. Mimo, że znałem większość przytaczanych w książce anegdot, i tak
książka Usenki wycięła mnie z życia na dwa dni.
Chyba nie ma innej polskiej publikacji, która w tak soczysty sposób
oddawałaby klimat epoki schyłkowego ZSRR i lat po jego upadku. Autorowi z
pewnością pomogła przy tym jego własna biografia, która wrzuciła go między
Polskę a Rosję. Jako muzyk występował m.in. w zespołach 19 Wiosen czy Super
Girls Romantic Boys. Wstyd się przyznać, ale dopiero z biogramu na okładce
dowiedziałem się, że Usenko grał w kapelach, które kiedyś z upodobaniem katowałem.
Jak się okazało ma też świetne pióro,
choć „ORZ” jest jego debiutem. Usenko zdecydował się na połączenie narracji
chronologicznej z tematyczną – za pomocą historii poszczególnych muzyków
opowiada o całej dekadzie. I tak przełom lat 70. i 80. to Akwarium, Borys
Grebienszczikow i Zwuki Mu, lata 80. to Kino, Aleksander Baszłaczow i Andriej
„Swin” Panow kolejne lata są opowieścią o Jance Diagiliewej i Jegorze Letowie.
Późne „diewianoste” symbolizują pierwsze składy hip hopowe, elektroniczne i
industrialne oraz młode gwiazdki rocka – Bi2 i Mummij Troll. Chyba symbolicznie
Usenko kończy swoją opowieść pisząc o Juriju Szewczuku, który ze swoją grupą
DDT jest prawdziwym weteranem rosyjskiej sceny rockowej i jedną z nielicznych
wciąż żyjących legend undergroundu.
Ze wszystkimi tymi kapelami było
trochę jak z XIX wieczną powieścią rosyjską: forma została zaczerpnięta z
Zachodu, ale przepuszczona przez rosyjską rzeczywistość i wrażliwość dawała
zupełnie nową jakość. Usenko skrzętnie wylicza te inspiracje, choć czasami nie
do końca podzielam jego opinię – jakoś nie potrafię dopatrzeć się wpływów Sonic
Youth u Jegora Letowa.
W ZSRR poza trawą właściwie nie było
narkotyków, a ich funkcję pełniły zdobywane pokątnie leki – głównie morfina i
psychotropy oraz różne podejrzane mieszanki. Wszechobecna była natomiast
gorzała, której niespecjalnie zaszkodziła nawet pseudoprohibicja wprowadzona
przez Gorbaczowa. Większość bohaterów książki Usenki nie stroniła od tych substancji,
do których w latach 90. dołączyły jeszcze prawdziwe narkotyki. Kiedy czyta się
o ilościach dragów i alkoholu, które przyjmowali wówczas rosyjscy rockmani,
raczej nie można uznać ich za normalnych. Kilku faktycznie było zresztą zdrowo
rąbniętych, jak lider leningradzkiej grupy Nol, który w pijackim widzie
postanowił zabić swoją przyjaciółkę.
Mamy więc świrów, nierobów i
narkomanów – legendy, w których biografiach wyraźnie widać jak wyglądał przełom
wieków z perspektywy rosyjskiego undergroundu. Lektura, po której można się
zakochać w tej muzie i tym klimacie. Czego wszystkim serdecznie życzę.
tak opisałeś, że koniecznie muszę pożyczyć tą książkę. jegor
OdpowiedzUsuń