Przejdź do głównej zawartości

W oparach absurdu - cz. 1


 Każdy człowiek czegoś się boi. My boimy się jednego - biurokracji. Szczególnie w obcym wydaniu.


 Granica kirgisko-kazachska, przejście graniczne w Kordaj
Kierowca busa z Biszkeku do Ałmaty bez słowa zatrzymuje się przy przejściu granicznym i otwiera bagażnik. W słowniku tego małomównego Kirgiza oznacza to: „Zabierzcie swoje rzeczy i przejdźcie granicę pieszo. Spotkamy się po drugiej stronie”. Nie potrafiąc czytać w jego myślach, przez dłużą chwilę siedzimy skonfundowani. W końcu jedna z bardziej bywałych na tej trasie pasażerek wyjaśnia nam, co mamy zrobić. Zakładamy plecaki i ruszamy za pozostałymi. Przecież wciąż nie wiemy, gdzie dokładnie mamy spotkać naszego kierowcę. Kilkunastometrowy spacer przy zielonym płocie i już jesteśmy przy okienku. Kirgiscy celnicy nawet na nas nie patrzą. Wszystko przebiega w utrwalonym rytmie - Dzień dobry.. Paszport.. Następny... Kolejny spacer wzdłuż zielonego płotu. Lekkie zamieszanie przy rozwidleniu płotu, ale dzielnie podążamy za doświadczoną podróżną.

Kolejny budynek. W drzwiach wita nas celnik. Kieruje do środka i podaje karty migracyjne: nazwisko, imię, narodowość, cel wizyty, zapraszający, dzieci, podpis. Uff! Stajemy w kolejce. Zaczyna się stres – jeszcze przed wyjazdem próbowaliśmy ustalić zasady dotyczące rejestracji. Na stronie polskiego MSZ jak byk jest napisane, że wizyta u policji migracyjnej jest niezbędna. Poprzedniego dnia sprawdziliśmy na jakiejś oficjalnej stronie dla podróżujących po Kazachstanie, że rejestracja nas nie dotyczy. A Lonely Planet każe wręcz nie odchodzić od okienka, jeśli nie dostaniemy dwóch pieczątek na karcie migracyjnej.

Nasza kolej. Maciek podchodzi o okienka. Dzień dobry... Nazwisko?... Skąd?....Cel?... A oglądaliście mistrzostwa w piłkę?.. Dziękuję. Następny! Maciek próbuje doprosić się o drugą pieczątkę. Pan kategorycznie odmawia. Rejestrować się trzeba. Pora na mnie. Uśmiech nr 5. Schemat się powtarza tylko zamiast pytania o piłkę dostaję o to, czy to pierwszy pobyt w Kazachstanie. Próbuję przekonać pana, że rejestracja mnie nie dotyczy. Ponoszę jednak sromotną porażkę. Nie dość, że nie dostaliśmy dodatkowej pieczątki, to doświadczona podróżna gdzieś nam znika z oczu. Na szczęście odnajdujemy wzrokiem innych współpasażerów. Wkrótce wsiadamy ponownie do busa i smutno patrzymy na nasze karty migracyjne. Uczymy się na pamięć zamieszczonego na odwrocie ostrzeżenia: „W ciągu 5 dób od dnia wjazdu do Republiki Kazachstan cudzoziemiec jest zobowiązany do rejestracji w organach Ministerstwa Spraw Wewnętrznych. Niezachowanie terminu grozi odpowiedzialnością administracyjną.”

Ałmaty. Oddział Policji Migracyjnej
Mija trzeci dzień naszego pobytu w Kazachstanie. Uznajemy, że dojrzeliśmy już do pojedynku z kazachską biurokracją. Zabieramy zapas wody (mają nas czekać tam dzikie kolejki), wygodne buty (żeby wygodnie było stać) i czyste koszulki (w końcu to wizyta w urzędzie). Ruszamy!

Pewnym krokiem mijamy budkę strażniczą przed wejściem i wchodzimy do budynku. Kilka okienek, ludzie skupieni w różnych punktach pomieszczenia, potężna tablica informacyjna – wszystko wskazuje na to, że trafiliśmy w odpowiednie miejsce. Podchodzimy do okienka nr 3 „tymczasowa rejestracja obcokrajowców i osób bez obywatelstwa”. Przed nami jedna osoba. Nim zdążymy się nacieszyć brakiem kolejki, stajemy oko w oko z urzędnikiem.
- Jesteśmy turystami – zaczynamy się tłumaczyć. - Nie wiemy, czy mamy się rejestrować, bo...
-Macie – przerywa urzędnik. - Paszporty proszę... Proszę zrobić ksero paszportu, wizy i karty migracyjnej. Następny!

Musimy mieć dość żałosne miny, bo podchodzi do nas młoda dziewczyna, jak się okazuje Rosjanka, która za rękę prowadzi nas do pobliskiego punktu ksero, gdzie mamy zrobić kopie i wykupić formularz do wniosku o rejestrację. Formularza ostatecznie jednak nie kupujemy. Jest to deklaracja wzięcia odpowiedzialności za nas w czasie pobytu w Kazachstanie, pod którą musi się podpisać dyrektor hotelu. Tymczasem my już się z hotelu wyprowadziliśmy i za kilka godzin mamy pociąg, którym wyjedziemy z Ałmaty. Robimy ksero dokumentów i wracamy do kolejki.

- Byliśmy tu przed chwilą. Jesteśmy turystami – zaczynami naszą litanię, a urzędnik znów nam przerywa.
- Paszporty proszę – oddajemy mu wszystkie dokumenty i zrobione przed chwilą kopie – Gdzie mieszkacie?
- Dziś wyjeżdżamy – wyznajemy szczerze. Węsząc jednak szansę załatwienia sprawy dodajemy – mieszkaliśmy w hotelu Sayat.
- Adres?
- Yyyy – jęczymy, nerwowo przeglądając mapę.
- Będzie do odbioru o 15. Następny!

Szybkość załatwienia sprawy i nieoczekiwany werdykt powodują, że na kilka sekund zamieramy. Nasze otępienie wywołuje złość w naszym otoczeniu – blokujemy kolejkę. Staruszek za naszymi plecami dwukrotnie musi nam powtórzyć słowa urzędnika, zanim jesteśmy w stanie odejść od okienka.


O 15.00 pojawiamy się pod naszym ulubionym budynkiem policji migracyjnej. Pod okienkiem nr 3 stoi kilka osób. Po drugiej strony szyby nie ma jednak nikogo. Przerwa obiadowa – domyślamy się. Chwilę później przez hol nieśpiesznie przechodzi nasz ulubiony urzędnik w towarzystwie uroczej damy z kartonem paszportów pod pachą. Bacznie obserwujemy każdy krok naszego urzędnika. Nie otrzymaliśmy żadnego potwierdzenia zostawienia tu paszportów. Tylko on może o tym pamiętać.
Urzędnik zasiada jednak w okienku nr 4. W owczym pędzie zmieniamy kolejkę. Kilka minut oczekiwania...

- Chcieliśmy odebrać paszporty. Daliśmy je Panu. Mieliśmy... - i tym razem nie było nam dane dokończyć.
- Przecież mówiłem, że teraz przyjmuję dokumenty. Następny! - mamy nieodparte wrażenie, że za nami nie tęsknił.

Wracamy do kolejki pod okienko nr 3. Po 15 minutach trzymamy w rękach nasze paszporty. Szybko oddalamy się na bezpieczną odległość od kolejki i zabieramy się za odkrycie zmian w naszych kartach migracyjnych. Przybyła nam pieczątka i dodatkowa karta – dowód rejestracji. Pragnąc zachować powagę urzędu okrzyki radości wznosimy w sobie, bezdźwięcznie uśmiechając się do siebie. Euforia nie trwa jednak zbyt długo.
„W razie zmiany miejsca pobytu, należy niezwłocznie zgłosić ten fakt policji” - głosi napis po drugiej stronie dowodu rejestracji. Z kwaśnymi minami opuszczamy budynek.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Suszona ryba dla opornych

Jej słony, bardzo intensywny smak nie każdemu odpowiada. Intensywny zapach odrzuca wiele osób, ale suszona ryba jest na Wschodzie prawdziwą instytucją. Bo co można zagryzać do piwa albo w bani? Chipsy i orzeszki – owszem, całkiem niezłe, ale to wciąż nie to. Będąc rybnym stalinistą mogę z czystym sumieniem powiedzieć – suszona ryba i piwo to para doskonała, jeden z nielicznych w przyrodzie przykładów idealnej równowagi.

Kurut - wyzwanie na dziś

Wysuszone kulki ze zsiadłego mleka? Takie rzeczy tylko w Azji Centralnej.

Płow po fergańsku

Ryż z mięsem i warzywami – tak najkrócej można opisać czym jest płow. Jedliśmy go w różnych wersjach – domowej, bazarowej, fastfoodowej, a nawet z kurczakiem. Można powiedzieć jedno – ilu kucharzy, tyle przepisów.