Bazar w Dżalalabadzie, jak w większości kirgiskich miast, zajmuje większą część centrum. Wśród sprzedawców trudno wyczuć jakiekolwiek napięcie. Życie płynie spokojnie według zasady "kup tanio, sprzedaj drogo, nie przejmuj się resztą". Ciężko uwierzyć, że dwa lata wcześniej mieszkańcy miasta wyrzynali się nawzajem, paląc i rabując wszystko, co się da.
Dżalabad znajduje się na południu Kirgistanu. Od granicy z Uzbekistanem dzieli go kilkadziesiąt kilometrów. Widać to wśród mieszkańców - żyje tu mniej więcej tyle samo Kirgizów co Uzbeków. Trudno powiedzieć ile jeszcze potrwa ta równowaga. Idąc ulicą, co chwila można przeczytać ogłoszenie o sprzedaży domu. - Uzbecy uciekają. Starają się sprzedać, co tylko mogą. Nawet jeżeli im się nie uda, wyjeżdżają do Uzbekistanu. Boją się - tłumaczy mieszkający tu katolicki ksiądz.
W 2010 roku na południu Kirgistanu doszło do zamieszek. Według większości źródeł w zamieszkach zginęło kilkaset osób. Gdy europejskie telewizje relacjonowały rozruchy w Biszkeku, w Dżalabadzie i Osz dochodziło do regularnych pogromów.
Obecnie o tych wydarzeniach przypominają spalone budynki i powybijane szyby w sklepach. Choć na ulicach nie czuć atmosfery zagrożenia, ludzie żyją w niepewności. - Kirgizi utrudniają nam życie na każdym kroku. Policjanci chcą łapówek od uzbeckich sprzedawców, poniżają nas przy każdej okazji - opowiada Abdul, rolnik uprawiający ziemię pod Dżalabadem.
Czy zamieszki się powtórzą? - Czekamy - odpowiadają mieszkańcy.
Czy zamieszki się powtórzą? - Czekamy - odpowiadają mieszkańcy.
Komentarze
Prześlij komentarz